Tytuł artykułu został zaczerpnięty z jednej z książek Arkadego Fiedlera. Jego napisana prawie sto lat temu (pierwsze wydanie 1935) „Kanada pachnąca żywicą” to nie tylko fascynująca podróż „geograficzna”, typowo przestrzenna, lecz także wędrówka w czasie; wizyta w przeszłości tego olbrzymiego i zróżnicowanego kraju. Płynąc niewielkim canoe wraz z autorem i jego przyjacielem Stanisławem – polskim imigrantem osiadłym w leśnej głuszy – coraz dalej na północ po malowniczych rzekach i rozległych jeziorach, czytelnik przesuwa się także w głąb burzliwej i ciekawej historii Kanady. Wraz z powolnym, systematycznym odkrywaniem tajemnic dzikiej puszczy, poznaje skomplikowaną i burzliwą przeszłość ziem, po których z godnym pozazdroszczenia znawstwem i kunsztem literackim oprowadza autor książki. Tytułowa żywica, to żywica jodły balsamicznej, drzewa typowo kanadyjskiego, którego najwięcej rośnie w Quebeku. W celach leczniczych używa się jego żywicy, igieł oraz szyszek. Indianie w Ameryce od zawsze używali żywicy jodły balsamicznej jako lekarstwa przeciwko grypie, szkorbutowi, ranom...
Tytuł artykułu jest mylący, bo nie opowiada on o podróżowaniu, ani nawet o zwiedzaniu ale o śpiewaniu; chóralnym i biesiadnym oraz o zabawie w gronie przyjaciół. Co roku, w czasie letniej przerwy w zajęciach, chór "Wrzosy Jesieni" wyjeżdża z Bytomia na kilka dniu aby odpocząć po zakończonym sezonie i przygotować się do następnego. W ostatnich dniach czerwca, chórzyści przebywali w Zawadzie Pilickiej, w hotelu Amazonka, zapewniającym nie tylko dobre warunki pobytu i odpoczynku ale także dobre warunki do ćwiczeń, a tych przez całe cztery dni nie brakowało. Zaczynali o 8:30, po śniadaniu i kończyli o 18:30, przed kolacją. Dla przykładu plan na środę 28 czerwca przedstawiał się następująco:
9:00 - 9:45 - alty i tenory
9:45 - 10:30 - soprany i tenory
10:30 - 11:30 - wszyscy
11:30 - 12:15 - soprany i basy
12:15 - 13:00 - alty i basy
13:00 - 14:30 - przerwa
14:30 - 15:00 - indywidualne ćwiczenia z emisji głosu
15:00 - 15:30 - wszyscy - ćwiczenie nowego utworu (pieśń Pie Jesu Adrew Lloyda Webera)
15:30 - 16:00 - soprany
16:00 - 16:30 - alty
16:30 - 17:00 - tenory
17:00 - 17:30 - basy
17:30 - 18:30 - wszyscy
I tak prawie przez wszystkie cztery dni. Prawie, bo w poniedziałek - pierwszego dnia zaczęli o 11:00 (autokar z Bytomia do Zawady jedzie 2 godziny), a w czwartek - dzień ostatni - skończyli o 15:00 (trzeba było zwolnić pokoje i wrócić do Bytomia). Trochę krócej było też we wtorek, bo w tym dniu do Zawady zawitali goście z Częstochowy. Do Zawady "Wrzosy Jesieni" jeżdżą już od 8 lat. Od 6 lat składa im wizytę chór "Canto Cantare" Uniwersytetu Trzeciego Wieku działającego na Politechnice Częstochowskiej.
Zaczęło się od niespodzianki. Gospodarze, chór "Wrzosy Jesieni" wraz z prowadzącą Moniką Woleńską, powitali gości, chór "Canto Cantare" wraz z kierującą częstochowskim UTW - Grażyną Omeljaniuk-Szulc, przebrani w stroje stylizowane na te noszone w krajach arabskich. O ile w przypadku panów najczęściej przebranie ograniczyło się do tradycyjnej arafatki i ogala na głowie, o tyle w przypadku pań fantazja i zasobność szaf nie miały umiaru. Na zdjęciu powyżej zobaczyć można kilka, które schowały się całe, od stóp do czubka głowy, ubierając na siebie abayę i nakab. Kto cierpliwy i dociekliwy, nich zgadnie kto na fotografii jest kim.
Co prawda, Częstochowianie nie przyjeżdżają razem z naszymi chórzystami ćwiczyć, ale śpiewać to jak najbardziej. Może tylko zestaw wykonywanych, najczęściej wspólnie, utworów jest lżejszy niż ten wykonywany przez obydwa chór najpierw na próbach, a potem na koncertach. Zamiast pieśni Wolfganga Amadeusza Mozarta, Giuseppe Verdiego, Feliksa Nowowiejskiego, czy Leonarda Cohena, we wtorkowe popołudnie i wieczór, pod dachem obszernego pomieszczenia, którego centralnym punktem jest wielki stacjonarny grill, przez kilka godzin słuchać było utwory, które dzisiaj określa się nazwą "piosenki biesiadnej", a kiedyś śpiewane były przy ognisku albo na rodzinnej imprezie. Tadeusz Kotarbiński, polski filozof, logik i etyk napisał o muzyce, że jest sztuką cieszenia się i smucenia bez powodu. Uczestnicy spotkania w Zawadzie stosowali się bez umiaru i z wielkim zaangażowaniem do pierwszej części takiego opisu Polihymnii - szóstej z muz olimpijskich. I o dziwo pomimo, że Śląsk i Częstochowę przez wieki i lata dzieliły granice (najpierw między Królestwem Czech, Królestwem Prus i Cesarstwem Niemieckim a Rzeczpospolitą, potem między zaborami - rosyjskim i pruskim, jeszcze później między Rzeszą Niemiecką a Generalną Gubernią i na koniec między województwami), to bardzo rzadko na spotkaniu przyjaciół w parku otaczającym hotel pojawiała się piosenka, inicjowana przez jedną z grup, której druga grupa by nie podjęła. W czasie wspólnego śpiewania i rozmów toczonych w krótkich przerwach, bardzo często padało pytanie. Czy młodzi ludzie, czterdziesto-, trzydziesto-, dwudziesto- i kilkunastolatkowie, też tak potrafią się bawić? Czy znają "Oczy czarne", "Cztery razy po dwa razy", "W piwnicznej izbie", "Hej sokoły", Upływa szybko życie"...? A może już nie znają i kiedyś te utwory odejdą w zapomnienie. Chyba, że znajdzie się jakiś nowy Oskar Kolberg, które je zapisze dla potomnych. A jeżeli nie znają, to co znają i śpiewają? Piosenki Dawida Podsiadło, Dody, Sanah, Ralpha Kamińskiego, Edyty Górniak? Może chociaż Marka Grechuty, Andrzeja Zauchy? Ważne, żeby coś śpiewali, bo przecież Muzyka, to sztuka cieszenia się i smucenia bez powodu.
Ale wszystko ma swój początek i ma swój koniec. Powitanie było bardzo radosne. Pożegnanie smutne. Jedno i drugie zobaczyć można na zdjęciach w Galerii.
RK
Zobacz zdjęcia z warsztatów w naszej Aktualnej Galerii